Ogłoszenie

Nowe posty nie wyświetlają się w działach: Zespoły, Manga, Anime, Dramy i filmy. Dlatego też prosimy o regularne odwiedzanie tych działów. Za utrudnienia przepraszamy.

#16 2011-06-01 13:16:53

 tomika

Dansetsu

4492930
Call me!
Skąd: Czechowice-Dziedzice
Zarejestrowany: 2011-05-03
Posty: 5234
Punktów :   

Re: Relacje z koncertow

Miyavi - 10.04.2011r - Gdańsk - CSG

Ostrzegam wszystkich, że będzie cholernie długie jak ktoś to przeczyta to naprawdę mu gratuluje xD
Podobnie jak na koncert –OZ- wyjechałam razem z Iwaya z Bielska-Białej pociągiem nieco przed 22 w piątek. Sam wyjadz poprzedziłyśmy jeszcze spacerem po centrum handlowym i kupnem mangi, która Iwie się chyba bardzo podobała ^^ Niestety dla Iwayi o 21 zamknęli jej Trafike (kto normalnie zamyka taki sklep tak wcześnie?) i nie mogła sobie kupić fajek. I kolejne rozczarowanie w Carfurze (nie wiem jak się pisze) nie było Frugo, no co za chamy. Wróćmy jednak do pociągu.
Tym razem udało nam się zająć cały przedział dla siebie, zasłonki w końcu zasłaniały całe okna nie musiałyśmy słuchać jakiegoś disco-polo i w ogóle było dobrze, oczywiście do czasu az tomika nie usiadła na swoim miejscu i okazało się że mój fotel dzwoni (znaczy wydawał takie ding jak się ruszało ^^), ale przemilczę to, nie może być idealnie. Oczywiście wpadłyśmy na genialny pomysł zrobienia kartki która obwieści wszem i wobec, że jedziemy na koncert Miva i przy okazji pozwoli Eti prościej nas znaleźć. Kartka oczywiście została wywieszona na drzwiach i wisiała przez jakis czas do półki jakiś głupi konduktor nie kazał nam jej zdjąć (co z tego że inny jak nam sprawdzał bilety to nic na to nie powiedział) no ale trudno. Spokojnie dojechałyśmy do Katowic gdzie uznałam, że przydałaby się jakaś kawa, a że pociąg miał tam stac blisko pół godziny to spokojnie można było zalecieć do automatu. Wzięłam troche drobnych kupiłam jedną kawe jak brałam drugą to okazało się, że zabrakło kubków cała kawa się wylała i oczywiście zażarło mi kase. Poszłam więc powrotem do pociągu wziąć jeszcze kasy, i jedną kawe zostawiła Iwayi. Odchodziłam już od drugiego automatu kiedy zauważyłam że pociąg jedzie…. Eeee miałam nadzieje że to jakiś inny, bo stałam gdzieś na dole, ale za chwile zadzwoniła do mnie Iwaya z inteligentnym tekstem „tomika pociąg jedzie”. Przez to wszystko wylałam sobie pół kawy, ale i tak moją pierwszą myślą było „dobrze że mam portfel”. Na szczęście szybko okazało się że po prostu pociąg się przepina, ale i tak nieźle mnie to nastraszyło, chociaż potem się z tego strasznie śmiałyśmy.
W Częstochowie miała się do nas dosiąść Eti, troche długo trwało zanim nas znalazła (nie moja wina, że byłyśmy na samym końcu pociągu). Co robiłyśmy potem? Hmm gadałyśmy, przysypiałyśmy, iwaya maltretowała mojego żurawia no i jakoś tak dojechałyśmy do Gdańska. Ja myślałam, że mi tyłek odpadnie chyba. Nie wiem co musiałoby przyjechać do Gdańska żebym jechała tam na jakiś koncert 12 godzin siedzenia w przedziale to nie najlepszy pomysł chyba jednak, no ale miałam nadzieje, że po koncercie Miva nie będę tego żałować.
Z kobietą od mieszkania byłyśmy umówione dopiero na 12, więc miałyśmy jeszcze godzinę którą spożytkowałyśmy na pójdzie do coffeheaven i wypicie kawy, która byłą strasznie słodka, że po prostu nie dało się jej pić masakra :/ Od razu było widać ludzi którzy przyjechali na Miva, pełno ich było wszędzie a to była dopiero sobota. W ogóle robiłam za GPS, oczywiście tomika ma mape i nigdy się nie zgubi, no ale chyba nikt nie narzekał, bo zaprowadziłam was wszędzie bez żadnego problemu. W ogóle ta kobieta od mieszkania miała po nas przyjechać i przynajmniej wziąć nasze bagaże, ale oczywiście nie wypaliło i musiałyśmy isć z buta do mieszkania, do którego z resztą ciężko było trafić (ale winiarnia była pod nosem co od razu zauważyłyśmy xD). Mieszkanie okazało się bardzo fajne, mi się aż nie chciało z niego wychodzić, biorąc jeszcze pod uwagę wiatr który chyba chciał nam urwać głowy. No ale trzeba było jeszcze zajść po nasze współlokatorki ^^
W między czasie były jeszcze plany aby spotkać się z Guren jeszcze w sobotę no ale nie wyszło. Po krótkim odpoczynku uznałyśmy wszystkie że nie ma co siedzieć w mieszkanie i idziemy na zwiedzanie miasta. „Zwiedzanie” polegało na przejściu z mieszkania pod „klub” (oczywiście nie udałoby się bez GPSa tomiki). Pierwsze wrażenie? „Co to za rudera? To na pewno tu?” Ja tego po prostu nie chce komentować, wybite okna, brudno, po prostu masakra, no ale obejrzałyśmy to ze wszystkich stron (odkryłam nawet toitoia) i poszyśmy z powrotem bo strasznie wiało. Oczywiście po drodze zahaczyłyśmy o jakiś sklep w którym trzeba się było zaopatrzyć (butelka szampana i likier) i jakimś cudem wróciliśmy do mieszkania. Gdzie tomika i Eti na chwilę zasiadły do nauki, ale to była chwila, bo zarządzona została impreza (z Mivem i KAT-TUNem lecącymi w tle). Na szczęście w mieszkaniu były kieliszki więc miałyśmy z czego pić, a Czesiek dostarczyła żółwiowe ciasteczka, które z resztą były naprawdę dobre (one były z kokosem, ne?). W każdym razie było całkiem miło, potem nieco wstawione próbowałyśmy tłumaczyć tweedy Miva ale chyba niezbyt nam to wyszło. Sporo czasu natomiast zajęło nam myślenie o której jutro iść, a raczej co znaczy słowo „rano” w tym wypadku. Ostatecznie stanęło na tym, że wstajemy o 6 zbieramy się i idziemy.
Tak też zrobiłyśmy (naprawdę nie wierzę, że wszystkie wstałyśmy O__o Zbieranie oczywiście troche trwało, ale w końcu około 8 stanęłyśmy przed bocznym wejściem do klubu gdzie siedziało już jakieś 30 osób w tym 19 „wspaniałych” którzy podobno spali pod klubem. (Gratuluje inteligencji przecież tam tak wiało… no ale cóż jak lubią). Oczywiście na samym wstępie zostałyśmy poczęstowane bardzo miłą odzywką w stylu „My tu spaliśmy, i wiecie…. Nas o 9 wpuszczą na teren klubu… „bo my jesteśmy tacy fajni”… a was już nie wpuszczą”. Po prostu miałam ochotę zacząć się śmiać z tej laski. No i co niby miałyśmy zrobić? Załamać się i pojechać do domu?? WTF Postałyśmy tam jeszcze trochę, ale dziewczyną zrobiło się zimno, więc zarządziły odwrót do domu po kocyk. Więc poszłyśmy z powrotem do naszego mieszkania. Gdy wracałyśmy było już trochę po 9 i ludzi spod bocznego wejścia przenosili się właśnie do tego właściwego pod czerwoną bramę. Akurat trafiło tak, że rozsiadłyśmy się jako druga grupa tuż pod drzwiami miałyśmy więc świetne miejsca.
Ludzie cały dzień schodzili się. Oczywiście pojawiały się czasami dziwne jednostki, ale niczego innego nie mogłyśmy się spodziewać na takim koncercie. Ogólnie atmosfera przed klubem była fajna, można było z każdym pogadać, poznałam kilku naprawdę fajnych ludzi, zaliczam do tego oczywiście Guren razem z Weroniką. Czasami leciały fajne teksty (np.: „Miyavi jest moim Bogiem i dzisiaj o 20 słowo stanie się ciałem” strasznie mi się podobał ten tekst lub „Miva leci” – i wskazanie palcem na latającą nad nami mewe xD). Jedynym wyjątkiem od fajności polskich fanów były „księżniczki”, czyli dwie baby z różowymi włosami i diademami na nich, w dziwnym makijażu z językiem w stylu „Co k****? Nic k****”  oczywiście należały do grupy tych 19 wspaniałych (która z resztą rozrosła się potem do 25 – interesujące xD). Około 11 uznałyśmy z Guren, że jeśli chcemy coś jeszcze dzisiaj zjeść to musimy iść, bo potem będzie ciężko. Zebrałyśmy więc zamówienia i poszłyśmy na dworzec do KFC. Po powrocie okazało się, że to naprawdę był ostatni dzwonek, bo po prostu przechodzenie nad  głowami ludzi…. No dobra po prostu masakra. Co ja właściwie robiłam przez następne kilka godzin? Gadałam, oglądałam filmiki na komórce Guren, nie wiem co jeszcze, ale szybko to zleciało.
Oczywiście nie zabrakło też akcji przed koncertem podpisywaliśmy wielki plakat  (w sumie nie pamiętam już co tam pisało, ale podpisałam się na samym środku na górze ^^), po południu przyjechały dziewczyny z balonami „pray for Japan”.
Było spokojnie aż do 16 (a raczej tylko do 16). Wtedy też wspaniała już 25 ubzdurała sobie, że oni i tak wejdą wcześniej, bo jako, że są tacy wspaniali i spali pod klubem to organizator powiedział im że ich wpuści wcześniej i że jest imienna lista, więc mamy ich wpuścić do przodu blablabla. Gdyby jeszcze to oni się kłócili, ale nie… robiła to matka którejś z dziewczyn, po prostu żal inaczej tego określić nie umiem. Sory, ale to że spali to już ich problem, nic im się z tego powodu nie należy. Stanęło na tym, że jeśli ktoś stamtąd powie nam, że mamy ich wpuścić to nie ma sprawy, ale na razie niech siedzą na dupie i się nie odzywają. Niestety cały tłum też już stanął na nogi i zaczął się strasznie ryć. Nie było już mowy o tym, żeby sobie posiedzieć. Przy tym całym zamieszaniu zostałam oddzielona od reszty dziewczyn, znaczy ja stałam bliżej drzwi a one gdzieś odpłynęły. W każdym razie jakoś wyciągnęłam bilet i przez kolejne dwie godziny czekałam aż się zlitują i nas wpuszczą. Czas umilał nam pan fotograf i ochrona która bawiła się drutem kolczastym na drzwiach ^^ W końcu około 18 dziewczyna z przodu dała znak, że będą otwierać. Oczywiście trzeba się było cofnąć, bo te wspaniałe drzwi otwierały się na zewnątrz, a co my robiliśmy „krok” w tył to prawa strona wciskała się pomiędzy nas. Jednak w końcu udało się otworzyć drzwi… to było bydło, naprawdę cieszę się, że byłam z przodu i jakimś cudem udało mi się wbić szybko, bo naprawdę nie wiem co tam działo się z tyłu. W każdym razie przecisnęłam się przez drzwi i rzuciłam się biegiem do klubu (po drodze wyprzedzając jakąś parę i mijając zdumioną i z lekka przerażoną ochronę ^^). Teraz czekało mnie tylko szybkie sprawdzanie biletów, rewizja osobista (oczywiście musiałam pozbyć się butelki z wodą), szatnia i bieg pod kolejne drzwi bo oczywiście nie wpuścili nas bezpośrednio do głównej sali. Jako, że tuż po mnie zjawiła się Eti zniknęłam jeszcze na chwilę w sklepiku, a ona pilnowała mi w tym czasie miejsce (oczywiście zakupiłam koszulkę, która jest za duża no ale trudno). Szybko wróciłam do rosnącego powoli tłumu przed drzwiami i znalazłam Eti. Stałam teraz w trzecim rzędzie. Były tam twoje dwuskrzydłowych drzwi, jak nam potem powiedział ochroniarz, otworzą po jednym skrzydle i będą wpuszczać „pojedynczo”. Rozpoczęło się więc czatowanie, żeby mieć jak najlepszą pozycję i jak otworzą te drzwi nie wpaść na ścianę. Teoretycznie mieliśmy stać tam do 20, ale jednak wpuścili nas wcześniej. Znowu poczułam za sobą bydło. Najgorsze było to, że spoko zatrzymałam się tuż przed ochroniarzem (nie walłam w ścianę yeah), ale kątem oka zdawało mi się, że w tych drugich drzwiach już wpuszczają to było straszne. Na szczęście już po kilku sekundach udało mi się minąć ochroniarzy i wbiegłam do sali kierując się trochę na ślepo pod scenę. Naprawdę nie wiem, jak przebiegłam tą odległość bo po prostu nie pamiętam. Pamiętam tylko jak wbiegam na sale, a potem dopiero jak uderzyłam w barierki, wbijając się między dwie dziewczyny. (Yeah zwycięstwo jestem w pierwszym rzędzie i to na samym środku wow) Nie mogłam uwierzyć we własne szczęście. Potem przez jakiś czas zacieszałam razem z dziewczyną stojącą obok mnie, a w przerwach wiązałam flagę itp. Nie wiem jak długo staliśmy zanim zaczął się koncert. Na scenę co chwila wchodzili ludzie ze staffu, stroili gitary itp, my jeszcze trochę gadaliśmy z ochroną, wypytując ich między innymi czy widzieli już Miva. W ogóle między czasie zgubiłam wszystkich z mojej grupy i nie mam pojęcia gdzie byli z resztą  w tym momencie o tym nie myślałam, stałam i zacieszałam tylko bo właśnie miało się spełnić moje marzenie. W końcu przy ogłuszających krzykach na scenę wszedł Miv (omg on jest przepiękny, nie wiem jak, ale wyglądał lepiej niż to sobie wyobrażałam o ile to w ogóle było możliwe) ubrany w czarną koszulkę i spodnie rybaczki mrrr dobrze można było sobie obejrzeć jego ciało ^^ w dodatku na twarzy nie miał prawie makijażu tylko lekko podkreślone oczy, ale uśmiechał się do nas słodko i to mi wystarczyło za cały make up. Razem z Bobo zaczęli od razu grać pierwszy utwór był to What’s my name, który z resztą zagrali potem jeszcze raz (no cóż ego Miva musiało zostać połechtane). Sam koncert był boski, oprócz tego, że w pierwszym rzędzie było tak ciasno, że nie mogłam się prawie w ogóle ruszyć, ale wcale nie przeszkadzało mi to wariować przez cały koncert. Bardzo się ucieszyłam gdy zagrał ossan ossan naprawdę te stare piosenki mają swój specyficzny klimat. Sam początek koncertu był bardzo intensywny, Miv chciał nas chyba zamęczyć Whats my name, Chase, Ossan ossan i boom hah to zdecydowanie za dużo dla biednych fanów na sam początek. Co potwierdziło pare osób mdlejąc tuż pod sceną. Nie wiem ile osób ochroniarze wyciągnęli w ciągu koncertu ja kojarze około 15 może więcej. Wcale się z resztą nie dziwie bo sporo się działo. Na boom hah oczywiście klaskaliśmy, nie wiem jak inni ale pierwszy rząd załapał od razu o co chodzi. Robiliśmy chórki na niektórych piosenkach i Miv śmiał się z nas jak to usłyszał.  Miv mówił niewiele, oczywiście wszyscy czekali aż wspomni o tym co ostatnio działo się w Japonii i na minutę ciszy, która wyszła wspaniale. Trochę irytowało mnie tylko, że można było tedy usłyszeć rozmowy ochrony z sąsiedniej sali, no ale trudno sami fani zachowali się wspaniale. Oczywiście potem było Gravity, czyli piosenka na którą czekałam najbardziej i całkowicie się nie zawiodłam, łzy leciały mi po twarzy gdy to śpiewał i nie tylko mi, to było piękne. Potem chyba Shelter na którym wariowałam jak jakiś debil no i po tym utworze Miv dostał krzesełko i akustyka żeby zagrać We love you, ale my nie pozwoliliśmy mu na to tak od razu, ktoś zaczął krzyczeć Selfish love inni to podchwycili i po chwili cała sala prosiła Miva o ten utwór i co wspaniałe zgodził się i zagrał nam to za co go kocham. Selfish love Tak, tak możecie sobie gdzieś tam dojrzeć tomike w pierwszym rzędzie. Potem poprosiliśmy Miva żaby zagrał nam jeszcze jeden utwór ale musieliśmy wybierać albo Fredom Fighters albo Ashita, genki ni naare i wygrało to pierwsze. Potem w końcu zagrał We love you, które cała sala śpiewała razem z nim i znowu nas nagrywał We love you. Potem było jeszcze kilka piosenek, a ja już byłam strasznie padnięta dlatego mogę mu chyba tylko podziękować za oblanie mnie centralnie wodą z butelki od stup do głów, ja wierze, że to było specjalnie bo dwa razy wylał to wodę prosto na mnie, a potem jeszcze oberwałam wodą prosto z jego ust (powinnam była być zniesmaczona tym, ale raczej w tamtym momencie nie byłam), i w końcu po Futuristic Love Miv zszedł ze sceny. Powiem szczerze byłam wyczerpana, nawet nie krzyczałam razem z resztą o encore tylko próbowałam złapać oddech, żeby tylko móc jeszcze trochę poszaleć jak znowu wyjdzie. Co z resztą zrobił kilka minut później ubrany w koszulkę z trasy, a Bobo miał baaardzo krótkie spodenki ^^ Najpierw dokończył Futuristic love, które oczywiście podczas przerwy cały czas leciało z głośników a potem zagrał  What a wonderful Word i Survive. Ciężko było się z nim żegnać kiedy miał już zejść ze sceny, było widać, że bardzo mu się podobało na koncercie w Polsce, bo też publiczność była wspaniała. Tutaj dodaje jeszcze jeden filmik na którym  Miv żagna się z nami jest piękny. KILK Długo trwało zanim ludzie się rozeszli, ja musiałam trochę poczekać, bo przepychanie się przez ten cały tłum było chyba niemożliwe, oczywiście w międzyczasie Podrzuciliśmy na scenę wszystkie flagi i plakaty. Stulufowi bardzo podobał się plakat dla BOBO śmiali się z tego potem ^^
Oczywiście w czasie koncertu było wiele momentów których nie mogę zapomnieć, to jak Miv wyglądał tarzając się dwukrotnie po podłodze razem ze swoją gitarą a potem nie mógł wstać (zachwycona) wyglądało to wspaniale. To jak raz poszedł na bok i odchylił się tak chamsko do tyłu opierając się na głośnik mrrr, to jak usiadł na drugim głośniku i zaczął machać nogami jak dziecko, no i oczywiście gdy dwa razy pokazał nam na moment swój brzuch Owo podciągając koszulkę. Z resztą cały on był po prostu fantastyczny jak tańczył i skakał po scenie, nie jego energia nie zniknęła. Podczas koncertu mogłam się spokojnie przyglądać jego tatuażom, widziałam chyba wszystkie nawet przez jakiś czas kawałek sutry i un-do <3 Oczywiście najbardziej mi się podobał napis Due le quartz i na nim najczęściej zawieszał się mój wzrok. Szukałam też tego nowego tatuażu który podobno zrobił i obstawiam, że zauważyłam coś na jego chyba prawej ręce (ale nie jestem pewna). Tak więc koncert zrobił na mnie wielkie wrażenie, kto mnie widział po nim to wie, że po prostu nie miałam kontaktu ze światem rzeczywistym.
Po wyjściu z sali ledwo chodziłam więc uznałam, że trudno dziewczyny sobie poczekają ja się musze napić, skręciłam więc do barku po piwo które mnie chyba uratowało, przy czym spotkałam pare znajomych osób. W końcu zaczęłam się przedzierać przez tłum, zdążyłam jeszcze zakupić plakat bo był tani i wrzuciłam trochę kasy na Japonię, a próbując się dostać do okienka gdzie wydawali nasze rzeczy gadałam z jakimś chłopakiem o koncercie. W końcu udało mi się jednak wyjść na zewnątrz  gdzie dzięki bogu czekała na mnie Iwa, Eti, Czesiek i Osioł i razem z jeszcze dwiema dziewczynami ruszyłyśmy w podróż powrotną do mieszkania (przy czym tomika nie mogła wyksztusić z siebie słowa i chciała iść gdzieś indziej – GPS mi się wyłączył chyba od nadmiaru wrażeń). W mieszkaniu trochę jeszcze posiedziałyśmy, ale wypadało iść spać, bo jutro miałyśmy jechać wcześnie rano do domu. Bez większych problemów rano zleźliśmy się na dworcu i wsiedliśmy do pociągu, okazało się że razem ze mną i Iwaya w przedziale siedziała dziewczyna która też była na Mivie, ale jakoś nie gadaliśmy o tym za bardzo. Droga powrotna minęła szybko, dwie przesiadki były straszne (Dlaczego w Zawierciu nie ma żadnego normalnego sklepu??) ale w końcu dotarłam do domu do tej zwykłej szarej rzeczywistości gdzie Miv jest tylko w głośnikach i na ekranie mojego komputera.


[center

Offline

 

#17 2011-08-08 15:49:26

 nessi

Host

15934848
Skąd: Sochaczew
Zarejestrowany: 2011-05-03
Posty: 476
Punktów :   

Re: Relacje z koncertow

Okej, wreszcie po długim czasie udało mi się skończyć relacje z D. Nie miałam na nią weny, ale udało się i jest. ^^

Na koncert „D” wyruszyłam (można być rzec) z centrum Polski. Odległość na gps przepowiadała bodajże 360 kilometrów, więc nie tak mało, ale oczywiście co to takiego dla byłej posiadaczki choroby lokomocyjnej. Z nadzieją, że moja choroba przeminęła bezpowrotnie - wyjechaliśmy.  Było to chyba jakoś po 7 rano jeśli dobrze pamiętam.  Jechało się całkiem przyjemnie, lecz niestety z postojami co jakiś czas, a bo to moi „towarzysze” głodni, a bo to wc, a bo to ładne jeziorko do obejrzenia. Tak…. świetnie. Starałam się nie denerwować zbytnio, więc wgłębiłam się w lekturę książki .  No ale mniejsza z tym.. .jedziemy sobie, jedziemy, a tu nagle gps siada. Przerażona patrzyłam na wyświetlacz, który zamiast wskazywać drogę, zrobił się czarny. Stanęliśmy gdzieś koło jakichś garaży na górce i zaczęło się grzebanie w samochodzie – bo jak się okazało to wina akumulatora i jakiegoś paska, który spadł. Kompletnie się na tym nie znam, więc po prostu siedziałam w samochodzie z nadzieją, że zaraz ponownie ruszymy, czytałam książkę. Okazało się, że ta awaria jest nie tak łatwa to naprawienia jak myślałam.  W końcu po 30 minutach grzebania pod maską, zdecydowaliśmy się zagadać do miło wyglądającego pana, który stał nieopodal i zapytać o jakiegoś mechanika z kanałem. Nie wiem jak to się stało, ale ostatecznie wylądowaliśmy u tego zupełnie nieznajomego faceta , a dokładniej w jego garażu, bo jak się okazało – miał kanał. I zaczęła się naprawa. To było straszne… słońce piekło, nigdzie nie było żadnego cienia, w garażu nie mogłam siedzieć, bo było tam za mało miejsca, więc nie miałam innego wyjścia jak klapnąć na trawie nieopodal i oczekiwać na zbawienne słowa  -już możemy jechać. Zasypywałam Rieen ( z którą umówiłam się we Wrocławiu na 15) smsami, wyrażającymi panikę, że nie zdążę dojechać , gdyż  czas leciał, a z garażu nie dobiegały żadne rozmowy zwiastujące koniec problemu z autem. Wreszcie po jakichś 3 godzinach czekania na tym cholernym słońcu, gdy byłam już pewna, że jeszcze trochę a się roztopię – doczekałam się. Pasek został założony! Po 15 minutach dziękowania temu miłemu facetowi, mogliśmy ponowie ruszyć w drogę. 
Nie pamiętam która była godzina gdy dojechaliśmy do Wrocławia, ale do koncertu zostało jeszcze dużo czasu, a okazało się że Rieen pojawi się dopiero na czas otwarcia drzwi. Nie chciałam stać sama wśród obcych ludzi więc postanowiliśmy pojechać do ogrodu japońskiego. Korki były straszne, ale jakoś dojechaliśmy. Z jakąś niecałą godzinę kręciłam się, szukając tego ogrodu. W końcu jakoś się udało i pochodziliśmy sobie po nim (nie będę go opisywać, bo za długo by się zeszło  ^^). W drodze do samochodu lunął deszcz, dzięki czemu ludzie którzy czekali pod klubem zostali wpuszczeni wcześniej niż to było zaplanowane. Z Rieen umówiłyśmy się na spotkanie już w klubie. No więc zaparkowaliśmy trochę dalej od klubu, wyszłam z samochodu i ruszyłam szybkim marszem w jego stronę. Po wejściu skierowałam się w stronę okienka od szatni. Oddałam rzeczy i torbę na własną odpowiedzialność, nic za to nie płacąc. Jako że jestem człowiekiem mówiącym ‘ee tam, nic się nie stanie’ nie bałam się bardzo, za to inne osoby nie zaryzykowały. Weszłam po schodach na górę, a na ich końcu czekało z tego co pamiętam dwoje typków sprawdzających bilety. Gdy poproszono mnie o bilet, powiedziałam że ja go wygrałam, tak więc zapytano mnie o imię I nazwisko, co im podałam, i mnie przepuszczono, tak więc nie było żadnego problemu. Nie byłam jedynie zadowolona z tego, że mi nie dali tego biletu, bo chciałam sobie zachowywać wszystkie bilety z koncertów na jakich będę. No ale cóż, nie upominałam się. Zaraz po tym jak odeszłam od tych gości, Rieen podeszła do mnie i zapytała czy ja to ja xD Oczywiście potwierdziłam, uścisnęłyśmy się, po czym oznajmiła mi że idzie z tego co pamiętam jeszcze na chwilę do szatni, i że ja mogę już wejść czy coś takiego. No więc przekroczyłam otwarte już drzwi do pomieszczenia ze sceną. Ludzi było dużo, wszyscy zaczęli zajmować dobre miejsca, a ja zrezygnowana pogodziłam się już z myślą, że znowu nic nie będę widziała. Wpadłam jednak na genialny pomysł pójścia zupełnie na bok, i proszę – stałam można powiedzieć w pierwszym rzędzie, tylko na samym boku. Minusem tego miejsca było to, że nie widziałam perkusji, którą tak uwielbiam, ale jakoś się z tym pogodziłam. No i stałam centralnie przyklejona do gigantycznego głośnika, który wprawiał  moje ciało w drżenie przez cały koncert, z czego miałam niezły ubaw. Zastanawiałam się czy nic mi nie będzie, ale ostatecznie to olałam, drgając do zakończenia koncertu xD Chciałam trochę porozglądać się za Rieen, ale okazało się że… nie pamiętam jak wygląda o_O. Tak, śmiejcie się, śmiejcie, ale moja skleroza to naprawdę poważna sprawa. Usprawiedliwię się tym, że widziałyśmy się naprawdę krótko, szybkie przywitanie i już jej nie było xD Noo.. tak więc z szukania Rieen wyszły nici, pozostało mi spoglądać tylko na zegarek i czekać na godzinę 20:00. Strasznie mi się to czekanie dłużyło, tym bardziej dlatego że nie było nawet do kogo przysłowiowo gęby otworzyć. Ale w końcu się doczekałam i na scenę wkroczył Hiroki. Pomimo tego, że wydaje się najmniej urokliwy z całego D, od razu wzbudził moją sympatię. Później na scenę wszedł Tsunehito. Na widok jego kiteczek serce mi szybciej zabiło (hmm, kto by pomyślał że kiedyś powiem tak o facecie xD). Był naprawdę bardzo ładny. Po Tsunehito na scenę wszedł Hide-zou. Wszyscy się nim tak zachwycają, ale na mnie wywarł najmniejsze wrażenie. Nie powiem że mi się nie spodobał, bo tak jak reszta prezentował się dobrze, ale jego kontakt z publiką raczej nie był za dobry. Po Hide-zou pojawił się <fanfary i dziki pisk> Ruiza. Noż po prostu odkąd wyszedł na scenę mój wzrok utrzymywał się na nim, nie chcąc przenosić się na innych. Z trudem go od niego odrywałam. Włosy, strój, wyszczerz na twarzy,  po prostu porwał moje serducho. Jako ostatni wszedł starym zwyczajem wokalista, czyli Asagi. Mój wzrok przykuwały czerwone cienie wokół jego oczu. On także prezentował się bardzo dobrze. No, a więc teraz krótki opis tego co się działo w czasie koncertu. Głos Asagiego był naprawdę genialny, co mile mnie zaskoczyło, bo często wokaliści śpiewając na żywo już nie są tacy dobrzy. Świetnie sobie radził z każdą piosenką. Ruizie wyszczerz z twarzy nie schodził. Cały czas tryskał niesamowitą energią, sprawiając, że i mi cały czas uśmiech z ust nie schodził. Tsunehito wcale nie był od niego gorszy. Także cały czas się uśmiechał i utrzymywał bardzo dobry kontakt z fanami. Hide-zou jak już wspomniałam uwagi mojej jakoś nie przykuwał, ale może to dlatego że był najbardziej ode mnie oddalony. O Hirokim nic wam nie powiem, bo jak już mówiłam niestety perkusji w ogóle nie widziałam, gdyż zasłaniała mi ją ściana. W pewnym momencie, dokładniej jakoś na koniec, Ruiza sobie zeskoczył do fosy i osoby w pierwszym rzędzie przed nim mogły go dobie poprzytulać, na co patrzyłam z zazdrością, no ale cóż, takie jest życie. Oddzielona od sceny tym gigantycznym głośnikiem nie liczyłam na to, że uda mi się go dotknąć, ale los okazał się piękny i w pewnym momencie Ruiza wyciągnął rękę nad tym głośnikiem, więc udało mi się dotknąć jego dłoni. Niby zwykłe dotknięcie, ale ile radości sprawia ^^. Do fosy zeskoczył również Tsunehito. Krążył przed pierwszym rzędem, ale na bok nie chciał się pofatygować. Dopiero gdy straciłam już nadzieję na to, że przyjdzie przed ten ‘mój’ głośnik, przyszedł przed niego z niesamowitym uśmiechem xD Co więcej, nie wyciągnął tylko na chwilę dłoni, ale położył na tym głośniku całą rękę, więc przejechałam sobie dłonią aż od jego łokcia do palców. Aww… to było coś. No dobra, koniec rozmarzania. Hide-zou, Asagiego i Hirokiego nie udało mi się dotknąć, bo oni nie wpadli na genialny pomysł zadowolenia także ludzi stojących po bokach, tylko skupili się na tych z środka. Ale i tak najbardziej zależało mi na Ruizie i Tsune, więc bardzo nie rozpaczam. Jako że mam sklerozę i nie pamiętam wszystkiego szczegółowo, wspomnę jeszcze tylko, że na koniec, gdy się żegnali, łzy stanęły mi w oczach. Jeszcze trochę brakowało, a zupełnie bym się rozkleiła. Żegnanie ich było naprawdę ciężkie. Ale niestety trzeba było. Gdy już cała piątka zniknęła ze sceny, udałam się na poszukiwanie sklepiku. Niesamowity tłok był przed nim. Jakaś japonka dała mi karteczkę z zaproszeniem do oficjalnego fanclubu D. Dużo czasu minęło zanim udało mi się kupić plakat. Chciałam także photoset, ale dziewczyna zaczęła mi coś tłumaczyć po angielsku, a przez ten gwar nic nie słyszałam. Wyszło na to, że photosetu nie kupiłam. No ale trudno. Później skierowałam się tam gdzie inni ludzie, czyli do miejsca, gdzie rozdawane były autografy. Nie wiem ile mogłam na nie czekać, już nie pamiętam. Pojawienie się D oczywiście zwiastowały okrzyki dziewczyn. Kolejka zaczęła się bardzo powoli przesuwać no i po jakimś czasie przyszła kolej na mnie. Pierwszy od brzegu siedział Hiroki. Podsunęłam mu plakat, on powitał mnie krótkim „Hi”, złożył podpis i przesunęłam się do uśmiechniętego Ruizy. On także powitał mnie krótkim „Hi”, złożył podpis i przeszłam do Asagiego. Przy nim było tak samo, dopiero przy Tsunehito nastąpił przełom. Powitał mnie zwyczajowym „Hi”, podpisał się, popatrzył na mnie tak niesamowicie uśmiechnięty i powiedział słodko „Senkyu” a mi coś w środku zadrżało, tak jakby Tsune zrobił nie wiadomo co. Ten moment najlepiej zapamiętałam ze składania tych autografów. Jako ostatni podpis złożył Hide-zou no i powędrowałam przed bar. Bardzo chciało mi się pić, ale postanowiłam nie wydawać niepotrzebnie pieniędzy skoro w samochodzie czeka na mnie napój. Nie wiedziałam zupełnie jak się skierować do wyjścia, bo był straszny ścisk, a ja w ogóle nie umiem się pchać. Czekałam aż tłum się zrobi rzadszy, ale wcale się taki nie robił. Stałam tak i stałam, aż dwie dziewczyny zaczęły się przepychać w stronę wyjścia, więc szybko dolepiłam się jako trzecia i szłam za nimi. Na dole odebrałam rzeczy z szatni i wyszłam na zewnątrz. Moje pragnienie jednak okazało się zbyt silne i wypatrzyłam jeszcze sklep całodobowy, w którym kupiłam sobie coca-colę, dopiero później wyruszyłam na poszukiwania auta. Po zrelacjonowaniu w samochodzie tego co działo się na koncercie, szybko usnęłam zmęczona. Było gdzieś tak po 23.

Offline

 
Shoutbox!







Facebook!



Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi